W ostatnią niedzielę przed rozpoczęciem Wielkiego Postu w świątyniach rozbrzmiewa Ewangelia o sądzie ostatecznym. Rozdział ze św. Mateusza (25, 31-46) wskazuje, że bardzo istotnym kryterium naszej wiary jest stosunek do bliźnich i nasz stosunek do drugiego człowieka, zwłaszcza do wszystkich potrzebujących. Łk 18, 9-14 Przypowieść o faryzeuszu i celniku Słowa Ewangelii według świętego Łukasza. Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Amazon.in - Buy Kto może zostac usprawiedliwiony? book online at best prices in India on Amazon.in. Read Kto może zostac usprawiedliwiony? book reviews & author details and more at Amazon.in. Free delivery on qualified orders. przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łk 18,9-14). Pokorny i szczery w sercu celnik modlił się: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!» (Łk 18,13). Dzisiaj rozważamy, jak Jezus Chrystus przebacza i rehabilituje Zacheusza szefa celników w Jerychu, który był człowiekiem bogatym i wpływowym, ale 213 views, 5 likes, 0 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Niepokalanów: Przykład modlitwy widzimy we fragmencie o faryzeuszu i celniku. Celnik stoi z daleka i nie śmie nawet oczu Vay Nhanh Fast Money. Ewangelia (Łk 18, 9-14) Przypowieść o faryzeuszu i celniku Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza Jezus opowiedział niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony». KOMENTARZ Jak zachować pokorę, gdy rzeczywiście coś ci się dobrego udało? Czy w chrześcijaństwie mamy tylko bić się w pierś i mówić „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!? CO ZROBIŁ NIE TAK CELNIK? Dziś Jezus w przypowieści o celniku i faryzeuszu chce nas nauczyć prawdziwej pokory. Mamy dużo nieporozumień związanych z tym słowem, dlatego wpadamy w niebezpieczne skrajności wypaczające prawdziwe rozumienie tej jednej z najważniejszych cnót. Co złego zrobił celnik? Po pierwsze – „modlił się” do siebie, jak jest dosłownie napisane w greckim, oryginalnym tekście Ewangelii. Jeśli więc podczas mojej modlitwy osobistej „łapię się” na tym, że nie spotykam się z Bogiem, tylko rozmawiam sam ze sobą, wyliczając dodatkowo swoje zasługi (tak jakby Pan Bóg tego nie wiedział, co robię) – jestem jak faryzeusz. CO TO JEST PYCHA? Konsekwencją tego, że nie modlę się do Boga, tylko w swoim sercu, sam przed samym sobą rozważam z zadowoleniem, co dobrego zrobiłem, jest pycha. Łatwo w nią wpaść, gdy pewne rzeczy zaczynają mi się układać w życiu i widzę, że przestrzeganie przykazań nie sprawia mi chwilowo problemów. Już tylko krok do tego, aby sobie przypisać sukcesy, zapominając o Bogu i aby zacząć widzieć w sobie samo dobro, bez grzesznej natury, bez grzechów. A stąd bierze się pogarda wobec innych i poczucie wyższości, jak bohater dzisiejszej Ewangelii: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik” CO POWINIEN ZROBIĆ FARYZEUSZ? Co robić, jeśli rzeczywiście udaje mi się zachowywać przykazania, być wiernym Bogu i mam na koncie pewne sukcesy? To jest chyba pytanie, z którym mamy najwięcej problemów. Chwalić się tym przed Bogiem? Przemilczeć? Czy powiedzieć, że nic mi nie wyszło? Nie można kłamać przed sobą i Bogiem, mówiąc, że nic nie wyszło. Nie wypada też milczeć, bo robimy jakąś sztuczną przepaść między mną a Bogiem. Trzeba rozmawiać! Należy tylko wiedzieć jak. Najprostszym sposobem jest nazwanie po imieniu tego, co wyszło i jednoczesne odniesienie tego do Boga: „Boże, z Twojej łaski udało mi się uczynić jakieś dobro! Bądź w tym uwielbiony!”. I to wystarczy. Uznaję wtedy swoją grzeszność i słabość, wyznając jednocześnie, że Bóg za darmo, bez mojej zasługi dał mi swoją „łaskę”, abym mógł wykonać jakieś dobro i dopiero w tym kontekście nazywam po imieniu ostateczny efekt mojej współpracy z Bogiem, w postaci jakiegoś widzialnego dobra. I to właśnie jest piękna, miła Bogu modlitwa. Ora et labora – mawiał św. Benedykt, wielki zakonodawca i wiel­ki święty. „Módl się i pracuj”. Módl się i pracuj, a będziesz szczęśliwy tu na ziemi i osiągniesz szczęście wieczne. I porównywał św. Benedykt całe życie ludzkie do łodzi, zmierzającej do celu, którym jest Bóg. Łódź napędzana jest wiosłami, przy czym jedno wiosło stanowi praca, a drugie modlitwa. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że aby płynąć do wytkniętego celu, trzeba mocno i równomiernie pracować oboma wiosłami. Gdyby się wiosłowało tylko jednym wiosłem: lewym lub prawym – łódź zataczałaby obłąkane koło i donikąd by nie płynęła. Jakże to mądre porównanie i jakże się sprawdza. Ten wielki człowiek żyjący na przełomie V i VI wieku wiedział więcej o życiu niż my wszyscy razem. Świat dzisiejszy się nie modli. Świat tylko pracuje tzn. mówiąc ściśle, wszystkie swoje siły i energię, wszystkie zabiegi ukierunkowuje ku temu, aby mieć, aby więcej mieć, aby wygodniej żyć. I co z tego wychodzi? Z różnym skutkiem realizują ludzie te swoje zamierzenia, niektórzy faktycznie zdobywają fortuny, znaczenie, pieniądze i są z siebie dumni. Oczywiście w różny sposób zdobywają ludzie te pie­niądze i różny robią później z nich użytek. Byłoby wielkim błędem krytykować wszystko co dzieje się w świecie biznesu. Ale pewne ogólne wnioski można formułować. Faktem bowiem jest, że ludzkość dzisiaj nie myśli o Bogu, a do godności bożka podniosła pieniądz i oddaje mu bałwochwalczy kult, zatracając nieraz w sobie wszystko to co ludzkie; ludzkie instynkty, ludzkie uczucia i zatracają przy okazji wszystko to co Boże w człowieku: miłość, miłosierdzie, wraż­liwość na ludzką biedę, dobroć. A to są akurat te cechy, które decydują o naszym człowieczeństwie, o naszej wartości. Pan Bóg stworzył człowieka i nakazał mu podporządkowywać sobie świat poprzez pracę. Praca, zdobywanie środków do życia jest czymś koniecznym, jest obowiązkiem człowieka. Ale gromadzenie dóbr materialnych nie może stać się celem w samym sobie. Nie taki był zamysł Boga względem człowieka, aby ten strawił życie na bezsen­sownym gromadzeniu pieniędzy, bo gdyby tak było, gdyby tylko w życiu o to chodziło, to czyż Bóg stwarzając ten przepiękny świat, stwarzając każdego człowieka, nie wręczyłby od razu każdemu czek na 100 000 dolarów? Bo i cóż to dla Niego? Tak więc nie to jest celem ludzkiego życia. Ludzie, którzy w ten sposób spędzili swoje życie, pochłaniając cały swój czas, swoje siły i zdolności na groma­dzenie i używanie dóbr doczesnych – łodzią swojego życia nie do­płynęli donikąd. Nie uruchomili drugiego wiosła, wiosła modlitwy, która umożliwiłaby podróż ku bezkresom ludzkiej doskonałości i świętości, ku prawdziwemu celowi naszego życia. Moi Drodzy! Po co Panu Bogu, po co człowiekowi modlitwa? Panu Bogu nasza modlitwa do szczęścia nie jest potrzebna, ale ona Mu się po prostu należy, gdyż Bogu należy się cześć, należy się nasz hołd. Skończyły się czasy niesprawiedliwych podziałów społecznych, każdy człowiek w swoich pracach jest zrównany z innymi, nie ma już książąt, hra­biów i wielmożnych panów. Odzwyczailiśmy się od składania hołdów komukolwiek. Dobrze, że na świecie nastały sprawiedliwsze nieco czasy, ale w przeciwieństwie do stosunków międzyludzkich, na linii człowiek – Bóg nic się nie zmieniło. Bóg nadal pozostał dla nas Panem i Wodzem, Stwórcą i Ojcem, nadal jesteśmy od Niego zależni i Jemu winniśmy wdzięczność. Pan Bóg, choć tak często traktujemy Go lekceważąco, nie stał się naszym kolegą, ale nadal jest potężnym Władcą wszechświata i Jego władza obecnie w niczym się nie uszczup­liła. Kto nie oddaje Mu czci, kto nie modli się, nie uniża się przed Nim, dla tego też nie ma miejsca w Jego Królestwie, skoro nie chce być Jego poddanym. W dzisiejszym czytaniu, a także w czytaniach z ubiegłej niedzieli mowa jest o modlitwie; dobrej i złej. Modlitwa faryzeusza została przez Pana Jezusa skrytykowana, a celnik przez swoją modlitwę zo­stał usprawiedliwiony, bo tylko jego modlitwa była prawdziwa. To co czynił faryzeusz modlitwą nazwać nie można. Ewangelia ukazuje do­bitnie całą jego postawę wewnętrzną i zewnętrzną. Maluje wnętrze faryzeusza pełne pychy, hipokryzji i pogardy dla ludzi innego niż on sam pokroju. W słowach kierowanych do Boga faryzeusz ujawnia obrzydliwą mieszaninę pobożności i zapatrzenia się w swoją rzekomą doskonałość. Taka postawa i taka pseudomodlitwa nie mogła podobać się Bogu, była dla Niego czymś wstrętnym. Pan Jezus dla wszystkich ludzi miał dobre słowo, pocieszenie. Jednego gatunku tyl­ko nie mógł znieść, gatunku ludzi obłudnych, zakłamanych i prze­wrotnych. Na tych sypały się gromy i epitety: „groby pobielane”, „plemię żmijowe...”. Chciał nimi wstrząsnąć w ten sposób i w ten sposób ich jakoś uratować. Bo jakże inaczej można pomóc człowieko­wi, który uwierzył w swoją doskonałość? Trzeba nim wstrząsnąć aby mu zburzyć ten jego wyimaginowany świat. Dwóch ludzi, dwóch grzeszników weszło do świątyni: celnik i fary­zeusz. Jeden wyszedł z niej usprawiedliwiony, a drugi nie. Pan Jezus nie pochwalał grzechów celnika, grzech jest zawsze czymś złym. Po­chwalił natomiast jego pokorne przyznanie się do nich i żal za nie. „...celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”. (Łk 18, 13). Faryzeusz, który bił się w piersi, tyle że nie swoje, jak wszedł do świątyni będąc grzesznikiem, tak też jako grzesznik wyszedł. Moi Drodzy, przynajmniej niektóre składniki postawy faryzejskiej każdy może znaleźć u siebie. Kto z nas bowiem nie uważa się w głębi duszy za sprawiedliwego, nie ma wysokiego mniemania o sobie i nie skłonny jest stawiać się wyżej od innych, zwłaszcza tych, których grze­chy są publicznie znane? Jakże trudno dostrzec nam swe winy. A jeśli nawet znajdziemy coś złego, tak łatwo potrafimy to usprawiedliwić, a jeszcze łatwiej zrzucić na innych. Jest to widoczne w gniewach i sporach, które tak często wybuchają wokół nas. Ich źródło jesteśmy skłonni widzieć tylko u innych, nigdy u siebie. Popatrzmy dla przykładu na życie małżeń­skie. Czy zazwyczaj nie jest tak, że obwinia się tylko drugą stronę, a nie siebie, za nieporozumienia, za rozdźwięki, za osłabienie czy zerwanie więzów miłości? Kto ze współmałżonków potrafi uznać w sobie źród­ło tego wszystkiego i obwinia siebie, swą niewierność, charakter, egoizm? Każdego z nas to zadowolenie z siebie zaślepia. Nie potrafimy więc dostrzec swych wad. Jesteśmy dalekowidzami, widzimy dalej, u innych, nie widzimy blisko, u siebie. Przybyliśmy do naszej parafialnej świątyni. Świąty­nia to dom Boży, to miejsce spotkania człowieka z Bogiem, to miej­sce, gdzie Bóg nas oczekuje i pragnie z nami przebywać. Przychodzi­my do niej jak celnik i faryzeusz na modlitwę. Przychodzimy z obo­wiązku, ale i z własnej potrzeby. Przychodzimy zmęczeni całotygod­niowym obrotem spraw. Przychodzimy my, słabi ludzie, do Tego, który ma wielką moc i wszystko może, przychodzimy po nowy zapas sił duchowych. Samo nasze przyjście jest już spełnieniem obowiązku, wypełnieniem przykazania uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Ale to uczestnictwo może być bardziej lub mniej dla nas owocne, albo w ogóle czas ten może być czasem dla nas zupełnie zmarnowanym, ale to zależy już od nas samych. Najwięcej zależy nawet nie tyle od naszej aktywności w czasie Mszy św. – choć i to przecież jest bardzo ważne, ale od nastawienia z jakim przyszliśmy do kościoła i z jakim stanęliśmy przed ołtarzem Pańskim. O dwóch skrajnych postawach „opowiedziała” nam dzisiejsza Ewangelia. Faryzeusz zupełnie zmar­nował swój czas w świątyni, a celnik wyszedł usprawiedliwiony. Pan Jezus nie pochwala grzechów celnika, które być może były większe od grzechów faryzeusza, ale pochwala jego postawę pełną skruchy i uni­żenia wobec Pana Boga. Jeśli chcemy dobrze przeżywać nasze spot­kania z Chrystusem na Eucharystii, powinniśmy brać przykład z ewangelicznego celnika. Pomagają nam w tym teksty mszalne, które jeśli wypowiadalibyśmy z wewnętrznym przekonaniem, uczynilibyśmy z naszego uczestnictwa w Najświętszej Ofierze najpiękniejszą modlitwę. Na początku Mszy św. odmawiamy spowiedź powszechną, albo inny akt pokuty. Czy myślimy wtedy faktycznie o naszych grzechach, niewiernościach wobec Boga, czy też myśli nasze podobne są do tych, które ogarniały faryzeusza. „Panie, widzisz jaki jestem pobożny; przyszedłem dzisiaj w nie­dzielę do kościoła. Zawsze chodzę w każdą niedzielę i święto. I posty zachowuję, w piątek nigdy nie tknąłem się mięsa i dzieciom nie pozwalam. Pacierz codziennie mówię: i Ojcze nasz, i Zdrowaś Mario i Wierzę. I nie upijam się. Dziękuję Ci Boże, że nie jestem jak wszyscy ci wokół mnie: pijacy, krętacze, złodzieje, cudzołożnicy”. I może spojrzysz jeszcze wtedy z pogardą na ten tłum ludzi „ma­łych”. I może nie zdajesz sobie sprawy, że ta pogarda, to poniżanie innym człowiekiem, choćby nawet w myślach, jest czymś najgorszym?! To wszystko co spełniasz: zachowanie postów, przepisane modły jest tylko w twoim życiu zwykłą formalnością, nie mającą pokrycia w uczuciach, w twoim sercu i są owocem nie miłości Boga i bliźniego, ale owocem pychy, podsycanej jeszcze w ten sposób myślami o wła­snej doskonałości. I być może milszy jest Bogu ten największy grzesz­nik, stojący gdzieś tam pod chórem, albo w przedsionku, ten będący w ludzkiej pogardzie i na ludzkich językach, bo może Pan Bóg w jego sercu dojrzy żal i skruchę i postawę pełną pokory. Może nie śmie on nawet oczu podnieść na ołtarz, czy tabernakulum, ale w duchu błaga Boga o litość i przebaczenie. A przed Komunią Św., wszyscy, czy to przystępujący do tego sakramentu, czy też nie, wypowiadamy słowa setnika z Kafarnaum: „Panie nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie”. Jeśli uważasz, że jesteś godzien, że to ty robisz łaskę Jezusowi, iż przyjmujesz Go do swego serca, a nie On tobie, to z niewłaściwą postawą Go przyjmujesz i niewiele dobrego będzie On mógł zdziałać w twoim sercu pełnym pychy i zarozumiałości. Tym się różnimy od Pana Boga, że jako ludzie sądzimy po pozorach, po zewnętrznych czynach, a Bóg widzi serce i intencje: dobre i złe. Faryzeusz był człowiekiem z pewnością powszechnie sza­nowanym, wysoko postawionym, celnik był w pogardzie ogółu. Wnioski więc dwa płyną z rozważania tego tekstu: abyśmy więcej uwagi zwracali na stan naszych serc, aby w nich panowała miłość, abyśmy niczego nie czynili tylko dla oka ludzkiego i dla spełnienia tylko formalności, bo taka postawa, postawa zwana faryzejską, jest niemiła Bogu. A po drugie, abyśmy unikali sądów nad innymi ludźmi, bo od sądzenia jest Bóg, który jedynie sprawiedliwie osądzić jest zdolny każdego, bo zna jego i jego czyny na wskroś. Nie sądźmy, widząc na przykładzie faryzeusza modlącego się w świątyni, gdyż odległe są nieraz sądy ludzkie od Bożych. Amen. Jezus ucząc o tym, że nie powinniśmy się wywyższać opowiedział podobieństwo o faryzeuszu i celniku. Zadanie polega na wyszukaniu nie pasujących liter w słowach z tej historii, a następnie ułożenie z tych liter hasła. Przygotowane jest dla dzieci w wieku 6-12 lat. Historia zapisana jest w Biblii, w Ew. Łukasza 18. „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” Sobota III tygodnia Wielkiego Postu Księga Ozeasza 6,1-6. Chodźcie, powróćmy do Pana! On nas zranił i On też uleczy, On to nas pobił, On ranę zawiąże. Po dwu dniach przywróci nam życie, a dnia trzeciego nas dźwignie i żyć będziemy w Jego obecności. Dołóżmy starań, aby poznać Pana; Jego przyjście jest pewne jak świt poranka, jak wczesny deszcz przychodzi On do nas, i jak deszcz późny, co nasyca ziemię. „Cóż ci mogę uczynić, Efraimie, co pocznę z tobą Judo? Miłość wasza podobna do chmur na świtaniu albo do rosy, która prędko znika. Dlatego ciosałem ich przez proroków, słowami ust mych zabijałem, a Prawo moje zabłysło jak światło. Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń”. Księga Psalmów 51(50), Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość. Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego. Ofiarą bowiem Ty się nie radujesz a całopalenia, choćbym dał, nie przyjmiesz. Boże, moją ofiarą jest duch skruszony, pokornym i skruszonym sercem Ty, Boże, nie gardzisz. Panie, okaż Syjonowi łaskę w Twej dobroci: odbuduj mury Jeruzalem. Wówczas przyjmiesz ofiary prawe, dary i całopalenia. Ewangelia wg św. Łukasza 18,9-14. Jezus powiedział do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika”. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony». Komentarz do Ewangelii Jan Tauler (ok. 1300-1361), dominikanin ze Strasburga Kazanie 48, na 11 niedzielę po Świętej Trójcy „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” Moje drogie siostry, wiedzcie, że gdybym znalazł człowieka, który prawdziwie miałby takie odczucia jak celnik, który naprawdę uważa się za grzesznika, byle tylko w tym poczuciu uniżenia miał pragnienie bycia dobrym…, to dawałbym mu ze spokojnym sumieniem ciało naszego Pana co dwa dni… Jeśli człowiek pragnie uchronić się od upadków i poważnych win, to koniecznie musi spożywać ten mocny i szlachetny pokarm… Dlatego też nie powinnyście zbyt łatwo unikać komunii, bo uznajecie się za grzeszne. Przeciwnie, powinnyście tym bardziej śpieszyć się do tego świętego stołu, ponieważ stamtąd pochodzą, tam są złożone, ukryte moc, świętość, pomoc i pociecha. Ale nie osądzajcie także tych, którzy tego nie robią… Nie powinnyście wydawać żadnego osądu, aby nie upodobnić się do faryzeusza, który wychwalał siebie samego i skazywał tego, który był za nim. Strzeżcie się tego, jakbyście miały utracić wasze dusze…; strzeżcie się tego niebezpiecznego grzechu potępienia…. Kiedy człowiek dochodzi do szczytu doskonałości, nic mu nigdy nie jest tak potrzebne jak zanurzenie się do najniższych głębi i dotarcie do korzeni pokory. Ponieważ tak samo jak wzrost drzewa pochodzi z głębi korzeni, podobnie wywyższenie tego życia pochodzi z głębi uniżenia. Oto dlaczego celnik, który wyznał ostatnie głębie swej niskości do tego stopnia, że nie ośmielał się wznieść oczu do nieba, został wyniesiony na wyżyny, skoro „odszedł do domu usprawiedliwiony”. Święty Stefan IX, papież Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła. Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu. Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore). Zobacz także: • Święty Wilhelm Temperiusz, biskup • Święty Bertold, prezbiter Ponadto dziś także w Martyrologium: W Wismarze – św. Ludolfa z Ratzenburga. Był premonstratensem. W roku 1236 powołano go na biskupstwo w saksońskim Ratzenburgu. W czasie sporu o dobra biskupie uwięził go książę Albert von Sachsen-Lauenburg. Zmarł w roku 1250 wkrótce po wyjściu z więzienia. Lud uważał go zawsze za męczennika. oraz: świętych męczenników Armogasta, dworzanina, Maskulga, aktora, i Satura (+ V w.); św. Cyryla, diakona i męczennika (+ ok. 362); św. Eustachego, biskupa Neapolu (+ III w.) Maria Valtorta Księga IV - Trzeci rok życia publicznego – POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA – 220. PRZEMOWA W JERYCHU. PRZYPOWIEŚĆ O FARYZEUSZU I CELNIKU Napisane 2 listopada 1946. A, 9440-9454 Jezus wychodzi z domu Zacheusza. Jest już późny ranek. Jest z Nim Zacheusz, Piotr i Jakub, syn Alfeusza. Inni apostołowie być może rozproszyli się po wioskach, żeby ogłosić, że Nauczyciel jest w mieście. Za grupą – złożoną z Jezusa, Zacheusza i apostołów – jest inna, bardzo... zróżnicowana pod względem fizjonomii, wieku, szat. Nie jest trudno stwierdzić z całą pewnością, że ci ludzie należą do odmiennych ras, być może nawet wrogich w stosunku do siebie, lecz wydarzenia życia przyprowadziły ich do tego palestyńskiego miasta i zgromadziły, aby ze swych otchłani wznieśli się ku światłu. To są w większości pomarszczone twarze ludzi, którzy cieszyli się życiem i wykorzystywali je na różne sposoby. Większość ma zmęczone oczy. U innych spojrzenia są drapieżne i twarde. Taki wyraz nadało oczom długie zajmowanie się sprawami... rabowania pieniędzy lub okrutnego wydawania poleceń. Czasem to stare spojrzenie wyłania się na nowo spod pokornej i zamyślonej zasłony, którą je okryło nowe życie. I to dzieje się szczególnie wtedy, gdy ktoś z Jerycha spogląda na nich z pogardą lub rzuca cicho jakąś zniewagę pod ich adresem. Potem ich spojrzenia stają się ponownie zmęczone, pokorne. Głowy pochylają się upokorzone. Jezus odwraca się dwa razy, żeby na nich spojrzeć. Widząc ich za Sobą, jak zwalniają kroku w miarę zbliżania się do miejsca, które wybrano, żeby przemówił, i gdzie jest już wielu ludzi, sam też zwalnia kroku, żeby na nich zaczekać, a w końcu mówi im: «Idźcie przede Mną i nie lękajcie się. Stawialiście czoła światu, gdy czyniliście zło, nie powinniście bać się go teraz, gdy się go wyzbyliście. To co wam służyło wtedy, żeby ujarzmić: obojętność na osąd ludzi, jedyna broń, żeby znudziło się im osądzanie, niech wam służy teraz. Znuży ich zajmowanie się wami i wchłoną was, choć powoli, i rozproszycie się w wielkiej anonimowej masie, jaką jest ten biedny świat, któremu naprawdę przyznaje się zbyt wielkie znaczenie.» Piętnastu mężczyzn jest posłusznych. Idą przodem. «Nauczycielu, tam są chorzy z wiosek» – mówi Jakub, syn Zebedeusza, idąc na spotkanie Jezusa i pokazując Mu miejsce nagrzane lekko słońcem. «Idę tam. Gdzie są inni?» «Pośród ludzi, lecz już Cię ujrzeli i przyjdą. Jest z nimi Salomon, Józef z Emaus, Jan z Efezu, Filip z Arbeli. Idą do tego ostatniego. Przybywają z Joppy, Liddy i Modin. Mają ze sobą mężczyzn i niewiasty z wybrzeża. Szukają Cię, gdyż nie ma między nimi zgody w odniesieniu do osądu pewnej niewiasty. Ale powiedzą Ci o tym...» Jezusa rzeczywiście szybko otaczają inni uczniowie i ze czcią Go witają. Za nimi znajdują się ci, których niedawno pociągnęła nauka Jezusa. Nie ma tam jednak Jana z Efezu. Jezus pyta o przyczyny. «Zatrzymał się z niewiastą i jej krewnymi w tym ostatnim domu, z dala od ludzi. Co do niewiasty, nie wiadomo czy jest opętana czy prorokuje. Mówi niezwykłe rzeczy, tak mówią mieszkańcy z jej wioski, ale uczeni w Piśmie słyszeli ją i osądzili jako opętaną. To wdowa-dziewica pozostała w rodzinie. Krewni wiele razy posyłali po egzorcystów, ale nie mogli wypędzić demona, który ją trzyma w mocy i każe jej mówić. Jednakże jeden z nich powiedział ojcu niewiasty: „Twojej córce jest potrzebny Mesjasz Jezus. On zrozumie jej słowa i będzie wiedział, skąd pochodzą. Usiłowałem nakazać duchowi, który w niej mówi, żeby odszedł w imię Jezusa zwanego Chrystusem. Zawsze duchy ciemności uciekały, kiedy się posługiwałem tym Imieniem. Tym razem – nie. Mówię więc: albo to Belzebub we własnej osobie, który przemawia i potrafi przetrwać – nawet słysząc to Imię, jakiego wzywam – albo jest to sam Duch Boga, a w konsekwencji nie boi się, gdyż z Chrystusem stanowi jedno. Wierzę raczej w to drugie wyjaśnienie niż w pierwsze. Ale jedynie Chrystus może to orzec w sposób pewny. On pojmie zarówno słowa, jak i ich pochodzenie.” Obecni uczeni w Piśmie dokuczali mu, oświadczając, że sam też jest opętany, podobnie jak niewiasta i Ty. Przebacz mi, jeśli muszę Ci to powiedzieć... Uczeni nas nie opuścili i trzymają straż przy niewieście, gdyż chcą ustalić, czy mogła zostać powiadomiona o Twoim nadejściu. Rzeczywiście ona twierdzi, że zna Twoją twarz i głos. Mówi, że Cię rozpozna pośród tysięcy. Tymczasem wiadomo, że nigdy nie wychodziła ze swej wioski i nawet ze swego domu odkąd – kiedy miała piętnaście lat – umarł jej oblubieniec w przeddzień zaślubin. Dowiedziono też, że Ty nigdy nie przechodziłeś przez jej osadę, czyli przez Betlea. Uczeni w Piśmie czekają na ten ostatni dowód, aby ogłosić, że jest opętana. Czy chcesz ją zaraz zobaczyć?» «Nie [– odpowiada Jezus. –] Muszę przemówić do ludzi, a spotkanie byłoby zbyt hałaśliwe, tutaj, pośrodku tego tłumu. Idź powiedzieć Janowi z Efezu i rodzicom niewiasty, a także uczonym w Piśmie, że czekam na nich wszystkich o zachodzie słońca w lesie przy rzece, na drodze do brodu. Idź.» Jezus odprawia Szymona, który mówił w imieniu wszystkich, a potem idzie do chorych, którzy proszą o uzdrowienie i uzdrawia ich. Jest tam starsza niewiasta, sparaliżowana z powodu artretyzmu, człowiek chromy, niedorozwinięta umysłowo dziewczyna, którą bym określiła jako gruźliczkę i dwie o chorych oczach. Tłum wydaje hałaśliwe okrzyki radości. Lecz seria chorych jeszcze się nie skończyła. Jakaś matka podchodzi, z twarzą wykrzywioną bólem, podtrzymywana przez przyjaciół lub krewnych i klęka mówiąc: «Mam umierającego syna. Nie można go tutaj przyprowadzić... Miej litość nade mną!» «Czy potrafisz wierzyć bezgranicznie?» «We wszystko, mój Panie!» «Zatem wracaj do domu» [– nakazuje Jezus.] «Do domu!... bez Ciebie!...» – niewiasta patrzy przez chwilę, zasmucona, a potem pojmuje. Biedna twarz przemienia się. Woła: «Idę, Panie. Bądź błogosławiony Ty i Najwyższy, który Cię wysłał!» – i odchodzi pośpiesznie bardziej zwinna nawet od swoich towarzyszy... Jezus odwraca się do jakiegoś szacownego mieszkańca Jerycha: «Czy ta niewiasta jest Hebrajką?» «Nie. Przynajmniej nie z urodzenia. Pochodzi z Miletu. Jednakże poślubiła kogoś z nas i odtąd dzieli też naszą wiarę.» «Potrafiła uwierzyć bardziej niż wielu Hebrajczyków» – zauważa Jezus. Potem wchodząc na stopień jakiegoś domu, czyni Swój zwyczajny gest otwarcia ramion. To poprzedza przemowę i jest znakiem nakazującym milczenie. Kiedy ono zapada, Jezus zbiera fałdy Swego płaszcza, który się rozchylił na piersiach, gdy rozkładał ramiona i przytrzymuje je lewą ręką, prawą zaś opuszcza gestem kogoś, kto składa przysięgę i mówi: «Posłuchajcie, o mieszkańcy Jerycha, przypowieści Pana, a potem niech każdy rozmyśla w swym sercu i niech wyciągnie korzyść z lekcji dla nakarmienia swego ducha. Możecie to czynić, gdyż to nie od wczoraj ani nie od ubiegłego miesiąca, ani nie od zeszłej zimy znacie słowo Boga. Nim się stałem Nauczycielem, Jan, Mój Poprzednik, przygotowywał was na Moje przyjście. Odkąd jestem [Nauczycielem], Moi uczniowie orali tę ziemię siedemdziesiąt siedem razy, żeby na niej zasiać wszelkie ziarno, jakie im dałem. Możecie więc pojąć słowo i przypowieść. Do kogóż porównałbym tych, którzy – po tym jak byli grzesznikami – następnie się nawrócili? Porównałbym ich do chorych, którzy zostają uzdrowieni. Do kogóż porównałbym innych, którzy nie grzeszyli publicznie lub którzy – rzadsi niż czarne perły – nigdy, nawet w ukryciu, nie popełnili poważnych grzechów? Porównałbym ich do osób zdrowych. Świat złożony jest z tych dwóch kategorii: czy to w duchu, czy w ciele i krwi. Ale chociaż porównania są te same, różny jest sposób, w jaki świat używa ich wobec chorych uzdrowionych, którzy mieli chore ciała, i wobec grzeszników nawróconych, czyli chorych w duchu, którzy odnajdują zdrowie. Oto co widzimy: kiedy chory na trąd, czyli chory najbardziej niebezpiecznie, którego trzeba odizolować z powodu zagrożenia, otrzymuje łaskę uzdrowienia – i po przebadaniu przez kapłana i oczyszczeniu przyjmowany jest na nowo do społeczności – mieszkańcy jego wioski świętują jego uzdrowienie, powrót do życia, do rodziny, do zajęć. To wielkie święto w rodzinie i w mieście, kiedy komuś, kto był trędowaty, udaje się otrzymać łaskę i wyzdrowieć! Każdy z członków rodziny i mieszkańców przynosi mu to czy tamto. Jeśli jest sam i bez domu lub bez mebli ofiarowują mu łóżko lub jakiś mebel i wszyscy mówią: „To umiłowany przez Boga. On Swym palcem go uzdrowił, uczcijmy go więc i oddajmy cześć Temu, który go na nowo stworzył.” I słuszne jest takie postępowanie. A kiedy, nieszczęśliwie przeciwnie, ktoś ma pierwsze oznaki trądu, z jaką zatroskaną miłością krewni i przyjaciele traktują go serdecznie, kiedy to jest jeszcze możliwe, jakby po to, aby mu dać za jednym razem skarb uczuć, jaki dawaliby mu przez wiele lat, żeby je zabrał ze sobą do swego grobu istoty żyjącej. A dlaczego nie postępuje się tak z innymi chorymi? Na przykład kiedy jakiś człowiek zaczyna grzeszyć i członkowie jego rodziny, a zwłaszcza współmieszkańcy, widzą to, dlaczego wtedy wszyscy nie usiłują z miłością wyrwać go grzechowi? Matka, ojciec, małżonka, siostra, robią to jeszcze. Jednak braciom trudno to uczynić, a już nie mówię, żeby to robiły dzieci brata ojca lub matki. Współmieszkańcy w końcu potrafią jedynie wytykać błędy, szydzić, obrzucać wyzwiskami, gorszyć się, wyolbrzymiać grzechy grzesznika, wskazywać go palcem, trzymać go w oddaleniu jak trędowatego. Tak postępują ci najbardziej sprawiedliwi, a niesprawiedliwi stają się jego wspólnikami, żeby zażywać przyjemności na jego koszt. Ale bardzo rzadko, jakieś usta, a przede wszystkim serce, idą do nieszczęśliwego, chcąc zahamować jego upadek w grzech z litością i stanowczością, z cierpliwością i nadprzyrodzoną miłością. A dlaczego? Czyż nie jest poważniejsza, naprawdę poważna i śmiertelna choroba ducha? Czy ona nie pozbawia i to na zawsze Królestwa Bożego? Czy pierwszym przejawem miłości względem Boga i względem bliźniego nie powinna być ta praca uzdrowienia grzesznika dla dobra jego duszy i dla chwały Boga? A kiedy grzesznik się nawraca, po co uporczywie go osądzać, jakby się żałowało, że odnalazł duchowe zdrowie? Czy widzicie zaprzeczenie waszych zapowiedzi pewnego potępienia się jednego z waszych współmieszkańców? Powinniście być z tego powodu szczęśliwi, gdyż Ten, kto wam zaprzecza to Bóg miłosierny, który daje wam miarę Swej dobroci po to, abyście wy nabrali odwagi po waszych błędach bardziej lub mniej poważnych. A po co [stale] wracać, jakby się chciało widzieć skalane, wzgardzone, godne odizolowania to, co Bóg i dobra wola serca uczyniły czystym, godnym podziwu, godnym szacunku braci, a nawet ich uznania? Przecież cieszycie się, kiedy wasz wół, osioł lub wielbłąd czy też owca ze stada lub ulubiony gołąb zdrowieje z choroby! Cieszycie się bardzo wtedy, gdy zdrowieje obcy, którego imię z trudnością sobie przypominacie, bo słyszeliście, jak mówiono o nim w czasie, gdy został odosobniony jako trędowaty! A dlaczego się nie cieszycie z tych uzdrowień ducha, z tych zwycięstw Boga? Niebo ogarnia radość, kiedy się grzesznik nawraca. Niebo: Bóg, najczystsi aniołowie, ci, którzy nie wiedzą, co to znaczy grzeszyć. A wy, wy – ludzie chcecie być bardziej nieprzejednani niż Bóg? Uczyńcie, uczyńcie sprawiedliwym wasze serce. Uznajcie obecność Pana nie tylko w obłokach kadzidła i pieśniach Świątyni, w miejscu, gdzie może wchodzić tylko świętość Pana i Arcykapłan, który powinien być święty, jak wskazuje jego imię. [Uznajcie obecność Pana] także w cudzie tych wskrzeszonych duchów, tych ołtarzy na nowo poświęconych. Zstępuje na nie Miłość Boga z Jego ogniami miłości dla rozpalenia ofiary.» Przerywa Jezusowi matka, widziana przed chwilą, która chce oddać Mu hołd. Wykrzykuje błogosławieństwa. Jezus słucha jej, błogosławi i odsyła do domu. Podejmuje na nowo przerwaną przemowę. «A kiedy grzesznik, który niegdyś dawał wam gorszące widowisko, teraz daje wam przykład budujący, nie pogardzajcie nim, lecz naśladujcie go. Nikt bowiem nie jest tak doskonały, żeby inny nie mógł go pouczać. Dobro jest zawsze lekcją, jakiej trzeba słuchać, nawet jeśli ten, kto je praktykuje, był kiedyś przedmiotem potępienia. Naśladujcie i pomóżcie. Tak bowiem postępując otoczycie chwałą Pana i pokażecie, że zrozumieliście Jego Słowo. Nie bądźcie jak ci, których w swych sercach krytykujecie za to, że ich działania nie odpowiadają ich słowom. Postępujcie tak, żeby dobre działania koronowały wszelkie wasze dobre słowa. Wtedy istotnie Wieczny będzie życzliwie patrzył na was i będzie was słuchał. [Por. Łk 18,9-14] Posłuchajcie tej przypowieści, żeby pojąć, co ma wartość w oczach Boga. Ona was pouczy, jak naprawić waszą myśl, niedobrą, a pojawiającą się w wielu sercach. Większość ludzi osądza sama siebie. A ponieważ tylko jedna osoba na tysiąc jest rzeczywiście pokorna, dlatego człowiek osądza siebie samego jako doskonałego. U bliźniego zaś zauważa jedynie setki grzechów. Pewnego dnia dwóch ludzi, którzy przybyli do Jerozolimy w jakichś sprawach, weszło do Świątyni, jak wypada każdemu dobremu Izraelicie za każdym razem, kiedy stawia stopy w Mieście Świętym. Jeden był faryzeuszem, a drugi – poborcą podatków. Pierwszy przyszedł, żeby zebrać należności za pewne sklepy i aby rozliczyć się z zarządcami, którzy mieszkali w okolicach miasta. Drugi, żeby oddać zebrane podatki i prosić o litość w imieniu pewnej wdowy, która nie potrafiła opłacić podatku za swą łódź i sieci. Połowy dokonywane przez najstarszego syna wystarczały zaledwie na nakarmienie pozostałych licznych dzieci. Faryzeusz – przed wejściem do Świątyni – odwiedził posiadających sklepy i rzucił okiem na magazyny. Widział, że są napełnione towarami i kupującymi. Ucieszył się w duchu, zawołał dzierżawcę tego miejsca i powiedział mu: „Widzę, że handel dobrze ci idzie.” „Tak, dzięki Bogu, jestem zadowolony z mojej pracy. Udało mi się powiększyć zapas towarów i mam nadzieję uczynić jeszcze więcej. Ulepszyłem sklep i w nadchodzącym roku już nie będę miał wydatków na ławy i półki, a więc więcej zarobię.” „Dobrze! Dobrze! Jestem szczęśliwy! A ile płacisz za to miejsce?” „Sto dwudrachm na miesiąc. To drogo, ale usytuowanie jest dobre...” „Jak rzekłeś. Dobrze ci się powodzi, zatem podwajam twój czynsz.” „Ależ, panie – zawołał kupiec – W ten sposób pozbawiasz mnie wszelkiego zarobku!” „To słuszne. Czy może ty się masz bogacić moim kosztem? Szybko. Albo mi dajesz dwa tysiące czterysta dwudrachm i to zaraz, albo wyrzucam cię stąd i zabieram towary. Miejsce należy do mnie i zrobię z nim, co zechcę.” Tak stało się z pierwszym, z drugim i trzecim dzierżawcą. Podwoił im wszystkim czynsz, pozostając głuchy na wszelkie błaganie. Kiedy trzeci, mający na swych barkach rodzinę, opierał mu się, faryzeusz zawołał strażników i kazał nałożyć pieczęcie, a nieszczęśnika zostawił na ulicy. Potem w swoim pałacu, sprawdził zapisy zarządców, znajdując pomyłki, przez co ukarał ich jako niesolidnych i skonfiskował dobra, należące do nich zgodnie z prawem. Jeden z nich miał umierającego syna i z powodu licznych wydatków sprzedał część oliwy, żeby zapłacić za lekarstwa. Nic zatem nie dał wymagającemu panu. „Ulituj się nade mną. Mój biedny syn wkrótce umrze. Potem będę dodatkowo pracował, żeby ci wynagrodzić to, co ci się wyda słuszne. Ale teraz, rozumiesz, nie mogę.” „Nie możesz? Pokażę ci, czy możesz, czy nie możesz.” I idąc do tłoczni z biednym zarządcą odebrał mu resztę oliwy, jaką mężczyzna zachował na swe nędzne pożywienie i dla podsycania lampy, która mu pozwalała na czuwanie przy synu w nocy. Tymczasem poborca podatków poszedł do swego przełożonego i oddał zebrane podatki. Usłyszał: „Ale tutaj brak trzystu sześćdziesięciu asów. Jak to się stało?” „Zaraz ci o tym powiem. W mieście jest wdowa, która ma siedmioro dzieci. Tylko najstarszy jest w wieku zdatnym do pracy, ale nie może wypływać daleko od brzegu, bo ramiona ma jeszcze zbyt słabe, żeby zapanować nad wiosłem i żaglem, a nie może opłacić pomocnika. Pozostając przy brzegu łowi niewiele i jego połów wystarcza zaledwie na nakarmienie ośmiu nieszczęśliwych osób. Nie potrafiłem wymóc na nich podatku.” „Rozumiem, ale prawo jest prawem. Biada, gdyby się litowało! Wszyscy znaleźliby usprawiedliwienie, żeby nie płacić. Niech chłopiec zmieni zajęcie i sprzeda łódź, skoro nie potrafią zapłacić.” „To im zapewnia chleb na przyszłość... i to pamiątka po ojcu” [– tłumaczył poborca.] „Rozumiem, ale nie można ustępować”. „Dobrze, ale nie mógłbym myśleć o ośmiorgu nieszczęśliwych pozbawionych ich jedynego dobra. Płacę z mojej sakiewki trzysta sześćdziesiąt asów.” Tak uczyniwszy obydwaj – faryzeusz i poborca podatków – udali się do Świątyni. Przechodząc przez salę Skarbca faryzeusz wyjął ostentacyjnie z zanadrza pokaźną sakiewkę i wytrząsł ją aż po ostatni pieniążek do Skarbca. W sakiewce tej znajdowały się pieniądze wzięte dodatkowo od sprzedawców i otrzymane za oliwę zarządcy, którą faryzeusz zaraz sprzedał innemu kupcowi. Celnik zaś wrzucił garść monet po odjęciu tego, co konieczne na powrót do domu. Jeden i drugi dali więc to, co mieli. Z pozoru bardziej hojny był faryzeusz, gdyż oddał nawet ostatni pieniążek, jaki przy sobie posiadał. Jednakże trzeba zauważyć, że w swym pałacu miał pieniądze, a u bogaczy wymieniających pieniądze – otwarte kredyty. Stamtąd poszli stanąć przed Panem. Faryzeusz całkiem z przodu, tuż przy linii oddzielającej Dziedziniec Hebrajczyków od Świętego; poborca podatków zaś stanął całkiem w głębi, niemal pod zadaszeniem, które prowadzi do Dziedzińca Niewiast. Pozostawał pochylony, przygnieciony myślą o swej nędzy w porównaniu z doskonałością Boską. I modlił się jeden i drugi. Faryzeusz, wyprostowany, niemal bezczelny, jakby był panem miejsca i jakby to jemu odwiedzający mieli składać cześć, mówił: „Oto przyszedłem złożyć Ci hołd w Domu, który jest naszą chwałą. Przyszedłem, chociaż czuję, że Ty jesteś we mnie, bo jestem sprawiedliwy. Wiem, że jestem. Jednakże, chociaż czuję, że to przez moją zasługę jestem taki, dziękuję Tobie, jak prawo nakazuje, za to, jaki jestem. Nie jestem chciwy, niesprawiedliwy, cudzołożny, grzeszny jak ten celnik, który w tym samym czasie co ja, wrzucił do Skarbca garść monet. Ja, widziałeś to, dałem wszystko, co miałem przy sobie. Ten skąpiec zaś, uczynił dwie części i Tobie dał mniejszą. Drugą z pewnością zachowa na hulanki i kobiety. Ja jednak jestem czysty, ja się nie kalam. Jestem czysty, sprawiedliwy i błogosławiony, poszczę dwa razy w tygodniu, płacę dziesięcinę z wszystkiego, co posiadam. Pamiętaj o tym, Panie.” Celnik ze swego odległego kąta nie ośmielał się podnieść oczu ku kosztownym drzwiom Świątyni i, uderzając się w pierś, tak się modlił: „Panie, nie jestem godny przebywać w tym miejscu. Ale Ty jesteś sprawiedliwy i święty i pozwalasz mi na to, gdyż Ty wiesz, że człowiek jest grzesznikiem, a jeśli nie przychodzi do Ciebie staje się demonem. O! Mój Panie! Chciałbym Cię czcić nocą i dniem, a przez tak wiele godzin muszę być niewolnikiem mojej pracy: pracy ciężkiej, która mnie upokarza, gdyż jest bólem dla mego najbardziej nieszczęśliwego bliźniego. Muszę jednak być posłuszny moim przełożonym, bo to jest mój chleb. Spraw, o mój Boże, żebym potrafił pogodzić obowiązek wobec moich przełożonych z miłością do biednych braci, żeby moja praca nie stała się przyczyną mojego potępienia. Wszelka praca jest święta, jeśli jest wykonywana z miłością. Zachowaj Twą miłość zawsze obecną w moim sercu, żebym ja – nędznik, jakim jestem – potrafił mieć litość wobec tych, którzy są mi poddani, jak Ty litujesz się nade mną, wielkim grzesznikiem. Chciałem Ci oddać większą cześć, o Panie, wiesz o tym. Pomyślałem jednak, że wziąć część z pieniędzy przeznaczonych dla Świątyni i przynieść ulgę ośmiu nieszczęśliwym sercom to rzecz lepsza niż wrzucić je do Skarbca, a potem wywołać łzy rozpaczy ośmiorga niewinnych nieszczęśliwych. Jednakże, jeśli źle uczyniłem, daj mi to poznać, o Panie, a ja dam Ci to aż po ostatni pieniążek i powrócę do domu pieszo, żebrząc o chleb. Daj mi poznać Twoją sprawiedliwość. Ulituj się nade mną, o Panie, bo jestem wielkim grzesznikiem.” Oto przypowieść. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że faryzeusz wyszedł ze Świątyni z nowym grzechem dodanym do tych, które już popełnił przed wejściem na górę Moria. Celnik zaś wyszedł usprawiedliwiony, a błogosławieństwo Boga towarzyszyło mu do domu i pozostało z nim. On bowiem był pokorny i miłosierny, a jego działania były jeszcze bardziej święte niż jego słowa. Faryzeusz zaś był dobry jedynie w słowach i zewnętrznym zachowaniu, w swoim zaś wnętrzu wykonywał dzieła szatana z pychy i zatwardziałości serca. Z tego powodu Bóg miał go w nienawiści. Kto się wywyższa będzie zawsze, szybciej lub później, poniżony. Jeśli nie tutaj, to w innym życiu. Kto się upokarza, będzie wywyższony szczególnie na wyżynach Nieba, gdzie widać czyny ludzi w ich najprawdziwszej prawdzie. Chodź, Zacheuszu. Chodźcie wy, którzyście ze Mną przyszli i wy, Moi apostołowie i uczniowie, będę jeszcze szczególnie do was mówił.» I owijając się Swym płaszczem wraca do domu Zacheusza. Przekład: "Vox Domini"

ewangelia o celniku i faryzeuszu